Tym razem krócej, ale wiecie jak to jest, życie, małżeństwo, dom, praca. Z resztą, co Wam będę mówić. Rozdział dość krótki, ale mam nadzieję, ze się spodoba.
Rozdział 4
Kilka palących łyków alkoholu później przypomniała sobie, że
w swojej wszystko mieszczącej-torebce ma mugolskie środki nasenne. Ruszyła
chwiejnym krokiem przez pokój w poszukiwaniu zapodzianego przedmiotu.
„To, że się naćpasz w niczym ci nie pomoże.” Znowu niemal
słyszała ten złośliwy szept. Westchnęła ciężko i upiła kolejny łyk. Spojrzała
na zasłonę w oknie pokoju. Jej matka w tamtym dniu miała na sobie bluzkę w
kolorze pudrowego różu.
-Nie...nie....nie... – jęczała, dokładnie wiedząc dokąd
zaprowadzą ją te myśli – błagam. Merlinie, zlituj się. – nie było niczego, co
mogło by jej teraz pomóc.
Siedziała w ciasnym pokoiku na poddaszu Nory, który dzieliła
z Ginny. Po raz kolejny tłumaczyła jej zasadność swojego postępowania z
rodzicami.
-Ginny, oni mają teraz większe szanse. Wierzą, że ich
ambicją jest podróż do Australii. Wyjadą stąd, uciekną od tego całego syfu. –
powiedziała pewnym tonem.
-A jeśli ich nie odnajdziesz? A jeśli już ich nigdy nie
zobaczysz? – rudowłosa zadawała dziecinne pytania.
-Będę miała przynajmniej pewność, że są bezpieczni. –
odparła bez entuzjazmu. Rozejrzała się po pokoju, jakby chcąc dać przyjaciółce
do zrozumienia, że szuka książki, którą niefortunnie przerwała. Otaksowała
wzrokiem regał stojący pod obitą drewnianą boazerią ścianą, rzuciła okiem na biurko.
-Dobra, dobra, widzę, nie chcesz rozmawiać, idę sobie. –
prychnęła z uśmiechem Ginny i zerwała się z krzesła. W tej samej chwili
usłyszała ciche postukiwanie w szybę. Młodszą gryfonką podbiegła do okna i
wpuściła szarą ministerialną sowę, która wylądowała przed Hermioną. Dziewczyna
odwiązała list od nóżki sowy. Przebiegła wzrokiem przez treść i zbladła.
Sprawdziła nazwisko napisane na pergaminie i przeczytała jeszcze raz. – Miona,
wszystko ok.? – zapytała niepewnie Ruda.
-Wzywają mnie do Ministerstwa. Jest też notatka do twojego
taty z prośbą, żeby mi towarzyszył. Nic więcej nie wyjaśnili. – powiedziała
słabym głosem
-Ale chyba nie myślisz, że oni się dowiedzieli o tym, że
usunęłaś pamięć rodzicom? – wyszeptała trwożnie Ginny.
-Zawołaj tatę Gin. Nie wiem czego chcą, ale na pewno nie
mogli tego wykryć. – odparła, a przyjaciółka pobiegła na dół po ojca. Dalej
wszystko potoczyło się szybko. Aportacja do Londynu, przejście do Ministerstwa.
W tym wykutym z granitu miejscu, od razu powitał ich urzędnik.
-Nazywam się Donahue, panno Granger. – przedstawił się
krótko i uścisnął jej dłoń. – Proszę się przygotować psychicznie. Wezwaliśmy
panią, aby zidentyfikowała pani zwłoki. – poinformował rzeczowo. Dawna Hermiona
zbladła jeszcze bardziej i kurczowo uczepiła się ramienia pana Weasleya.
Teraźniejsza wiedziała, że najgorsze przed nią.
-O czym ty mówisz Donahue? – warknął rudowłosy mężczyzna.
-Mamy niemal pewność, że zamordowanymi, których znaleźliśmy
w Alei Śmiertelnego Nokturnu, to rodzice panny Granger. – cały czas mówił tym
samym irytująco urzędniczym tonem. Bez słowa podążyła za człowieczkiem w
zielonej todze. Kiedy dotarli do drzwi, odezwał się Artur.
-Pozwoli pan, że najpierw ja wejdę, powinienem przygotować
Hermionę na to, co może ujrzeć.
-Przykro mi, ale tylko rodzina i osoby wskazane przez
Ministerstwo mogą wejść, nie ma pana na liście Weasley. Przykro mi, nie ominę
procedur. – odparł urzędnik.
-W porządku proszę pana. – powiedziała gryfonka – Dam radę.
Miejmy to już za sobą. – dodała i przeszła przez wskazane jej drzwi. To, co
ujrzała... Nawet teraz usilnie próbowała wyrwać się z klatki wspomnienia, ale
obrazy zalewały jej myśli samoistnie. Czuła, jak łzy bezgłośnie wypływają z jej
otwartych oczu, nie mogła zrobić nic, poza patrzeniem.
W powietrzu lewitowały dwa zamrożone zaklęciem ciała, a
raczej to, co z nich pozostało. Miała wrażenie, że kawałki mięsa trzymają się
razem wyłącznie dzięki magii.
-Mamo. Mamusiu. Mamusiu. – szeptała podchodząc do zwłok –
Tatusiu. Tato. – chciała krzyczeć, ale głos uwiązł jej w gardle. Najgorsze było
patrzenie na ich twarze, pozostawione przez oprawców z jedynie niewielkimi
uszczerbkami, specjalnie tak, by można było dokonać identyfikacji. Odgarnęła z
martwego policzka matki skołtunione włosy i złożyła pocałunek na czole, domykając
jednocześnie oczy. To samo zrobiła z ojcem, odwróciła się i otarła rękawem
załzawione oczy, nabrała powietrza i wyszła z pomieszczenia.
-Potwierdzam identyfikację. To ciała moich rodziców. Gdzie
mam podpisać? – powiedziała automatycznie, patrząc na urzędnika pustym
wzrokiem. Natychmiast podsunął jej formularz, który wypełniła z precyzją
robota, oddała pergamin i podążyła do kominka, by za pomocą sieci Fiuu
przenieść się do Nory. Pan Weasley ruszył zaraz za nią. Niemal na nią wpadł,
wychodząc z portalu. Znowu czuła to samo, ból i pustkę pazernie pożerającą ją
od środka. Nie mogła zdobyć się na łzy. Spojrzała na ludzi zgromadzonych w
salonie, od tej chwili to oni mieli być jej jedyną rodziną. Tama jej uczuć
puściła, opadła na podłogę zanosząc się głośnym szlochem. Nawet nie poczuła,
kiedy otoczyły ją ramiona pani Weasley. Po chwili zorientowała się, że siedzi
na łóżku w Dziurawym Kotle, a ramiona, które starają się ukoić ból, należą do
niej samej.
Zaniosła się histerycznym śmiechem.
-Zapłacili, zapłacili, zapłacili. – powtarzała chichocząc,
lecz ten śmiech powoli przerodził się w spazmatyczny płacz – Brudna idiotka,
dziwka. – wymamrotała, sięgając po kolejną dawkę alkoholu. – Co ci to dało? Co
ci to dało? – powtarzała sobie i po raz kolejny parsknęła niekontrolowanym
śmiechem. – Przypomnij sobie Hermionko, przypomnij sobie kim jesteś. – mruczała
do siebie. – Przypomnij sobie jaka z ciebie bohaterka. – szeptała ironicznie,
po chwili znowu znalazła się w Norze.
Wyszła na zewnątrz, lewitując przed sobą stos talerzy. Tego
dnia pani Weasley siłą zaangażowała ją do pomocy, poszła bez szemrania. Miała
już dość wylewności mieszkańców Nory, każdy chciał ją przytulić, pocieszyć,
każdy mówił jak bardzo mu przykro z powodu jej rodziców.
-Teraz! Razem! – wykrzyknął pan Weasley, który razem z
synami i Lupinem stawiał wielki namiot
weselny, w którym miało tego dnia odbyć się wesele Billa. Nawet nie przeliczyła
upływu czasu. Wszystkimi przygotowaniami zajęła się Ginny. Wybrała jej sukienkę
i ulepszyła ją magicznie, pomogła jej upiąć niesforne loki i zmusiła do
siedzenia w bezruchu, kiedy robiła jej makijaż. „Takie niepotrzebne, zbędne.”
Przypominała sobie swoje myśli z tamtego dnia.
-Chodźcie dziewczynki! – zawołała pani domu, Ginny zbiegła
po schodach niemal gubiąc po drodze buty, ale nie ona, nie Hermiona. Rozejrzała
się uważnie po pokoju. „A jeśli to dziś? Czy mam wszystko, czego mi trzeba?”
myślała gorączkowo wciskając jeszcze kilka rzeczy do swojej wszystkomieszczącej
torebki, tej, którą dostała od matki, a która dzięki kilku zaklęciom stała się
istnym magazynem. Przerzuciła cienki pasek przez ramię i zeszła powoli po
schodach, niechętnie przyjmując widok przystrojonego domu i gości kręcących się
w każdym kącie. „Nie powinni tego robić, nie powinni kusić losu.” – to zdanie
krążyło w jej głowie i ilekroć próbowała je od siebie odepchnąć tym bardziej
złośliwie wracało ze zdwojoną siłą.
Była tam, ale czuła się nieobecna, cały czas myśląc tylko o
tym, kiedy to chwilowe poczucie szczęścia się na nich zemści, kiedy jakiś
okrutny bożek spojrzy złośliwym okiem, tupnie nogą i powie swoje bezlitosne
„Dosyć!”.
Pierwszy taniec, gratulacje, goście, przechodziła pomiędzy
nimi, mając na uwadze ostatnie, co usłyszała od Dumbledora. Śledziła wzrokiem
Rona i Harry’ego, dzięki Merlinowi, że niemal wszystko robili razem.
Nagle w namiocie pojawiła się świetlna kula. „Ministerstwo
padło, Minister Magii nie żyje, oni nadchodzą ... nadchodzą ...”.
Wszyscy zaczęli się aportować w popłochu, przepychała się do
chłopaków.
-Tutaj! Jazda! Szybko! – krzyknęła do nich, ale nie
posłuchali jej, Harry rozglądał się za Ginny, Ron szukał wzrokiem braci. Głupi,
głupi chłopcy. Nagle namiot stanął w płomieniach. – Szybko, już tu są! –
krzyknęła jeszcze raz, biegło do Harry’ego, po drodze łapiąc Rona za ramię i ciągnąc
go za sobą. Nagle drogę zastąpił im wysoki śmierciożerca, zerwał z siebie
maskę, spojrzała na jego poparzoną twarz. McNair jednak przeżył. –Drętwota! –
wrzasnęła błyskawicznie, a mężczyznę odrzuciło mocno w tył. Zaklęcia
natychmiast pomknęły w jej stronę. Unikała ich jak tylko mogła, rzuciła za nich
tarczę ochronną, Ron automatycznie biegł za nią, obejrzała się w tył, ciskając
promieniami Sectumsempry, rudzielec rzucał Drętwotę, gdzie popadło.
Przyspieszyła, nie patrząc przed siebie, nagle coś wciągnęło ją za róg domu.
Postać w czarnych szatach śmierciożercy, przez chwile sparaliżował ją strach.
Śmierciożerca przyciągnął ją do siebie i przystawił różdżkę do gardła, dając
Ronowi znak, żeby nie krzyczał.
-Weźmiesz Pottera i
aportujecie się stąd. Rozumiesz? – wysyczał do jej ucha, spojrzała na
niego, ale pożałowała, ponieważ boleśnie wzmocnił uścisk, przed oczami mignął
jej tylko kosmyk niemal białych włosów, skrywanych pod kapturem. – Pottera,
nikogo więcej. – warknął i pchnął ją w kierunku, gdzie leżał oszołomiony
chłopak. Automatycznie schwyciła go za rękę, przyciągnęła do siebie Rona.
-Hermiono, tam jest Ginny! – wrzasnął rudowłosy chłopak, ale
ona już aportowała ich z tamtego miejsca, lecz tym razem zamiast wylądować na
zatłoczonej mugolskiej ulicy, znalazła się na powrót w ciemnym pokoiku.
Była wdzięczna, że tym razem złośliwy bożek oszczędził jej
wspominania pretensji Rona i Harry’ego. Odruchowo sięgnęła po butelkę
-Równia pochyła. – mruknęła upijając spory łyk.
-Równia pochyła. – mruknęła upijając spory łyk.
No cóż, z całą pewnością mogę stwierdzić, że robi się depresyjnie. Jednak cieszę się, że nie wszystko jest takie kolorowe i wesołe. Sądzę, że Hermiona byłaby zdolna do czegoś takiego, to czyni ją... bohaterką? Raczej przeklina ją. Ten rozdział jak i poprzedni zmusza do refleksji - to dobrze. Bo czy każdy z nas byłby gotów oddać życie swoich bliskich dla większego dobra? Dumbledore był utylitarystą, Granger również musiała się porzucić moralność, a teraz płaci za to cenę.
OdpowiedzUsuńRozdział ciekawy, wciągający i niespotykany.
Pozdrawiam i czekam na kontynuację!
cersei1
PS: Zapraszam również na mojego nowego bloga
Dziękuję za komentarz :D A na Twojego nowego bloga lecę jak na skrzydłach, wiesz że uwielbiam Twoje pisanie. Spojlerując nieco, raczej nie spodziewałabym się słodkości w tym opo. Pozdrawiam.
UsuńRobie się ... Nie wiem czy nostalgicznie to dobre słowo.
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa jak to dalej rozwiniesz.
Weny.
Pozdrawiam,Lili
Mogę zdradzić, że będzie jeszcze trochę retrospekcji, a potem ... nic już nie mówię. Dziękuję za komentarz. Pozdrawiam.
UsuńHejka:)
OdpowiedzUsuńPrzepraszam,że dopiero teraz komentuje ale nadrabiam zaległości dopiero teraz:)
Nie wiem co mam napisać, niektóre momenty są takie smutne i przykre,ta niespodziewana śmierć jej rodziców i to jak szła zidentyfikować czy to są oni, jak to ciężko takie negatywne emocje przełożyć na papier, naprawdę jesteś w tym dobra.:)
Bardzo podoba mi się jak opisujesz stan psychiczny swoich bohaterów, jak piją,śmieją się, właśnie chyba z tak bardzo lubię to opowiadanie, że nie jest takie cukierkowe .
Chaotyczny ten komentarz ale cóż nie jestem w pisaniu nich dobra, no nic.
Pisz dalej i nie poddawaj się dużo weny życzę!
Buziaki Forever:*
Kocham tego bloga, jest świetny, a ten rozdział był na razie najlepszy że wszystkich.
OdpowiedzUsuńNajlepszy moment to, kiedy ten śmierćożerca złapał ją i kazał się zabierać. Piekny opis, kurde masz talent.
Weny i czasu
~*lu*
Trochę depresyjnie, ale nie ma tragedii :P
OdpowiedzUsuńBtw. środki nasenne + alkohol? To zdecydowanie nie jest dobry pomysł.
Zaskoczył mnie ten Śmierciożerca pod koniec - wiadomo kto :D
Generalnie robi się coraz bardziej interesującą, ale liczę na jakieś pozytywniejsze rozdziały, bo po dwóch ostatnich mam ochotę usiąść i płakać :D
Zauważyłam kilka błędów, - Mio beta nie śpi ^^ - ale nie są jakieś rażące :P
Pozdrówki, Miona :*