wtorek, 10 marca 2015

Rozdział 5

Nareszcie coś dodaję. Ponieważ ostatnio moja wena przerzuciła się w nieco inne rejony świadomości, dlatego tak niewiele, ale mogę was zapewnić, że będę kontynuować, aż do końca, tylko nie wiem jak to wyjdzie czasowo. Postaram się dodawać rozdział raz na miesiąc. Miłego czytania i proszę o komentarze. :*




Upojona Ognistą do granic możliwości odwróciła się na bok, zwracając płynną zawartość żołądka na dywan, nie miała siły by sięgnąć po różdżkę, zignorowała więc smród unoszący się nad wymiocinami i zwinęła w kłębek otulając się nieświeżą pościelą. Zasnęła na kilka godzin targana alkoholowymi drgawkami i strzępami wojennych koszmarów przetaczającymi się przez jej myśli. Kiedy otworzyła oczy, zauważyła, że już świta, mgliste światło wschodzącego słońca sączyło się przez lukę w brudno różowych kotarach. Poczuła odór rozchodzący się po pokoju, skrzywiła się i zmusiła do podniesienia się z łóżka. Ból głowy przyćmiewał bodźce zapachowe, jednak nie potrafiła już ignorować syfu, którego narobiła, sięgnęła po różdżkę i zaklęciem oczyściła pomieszczenie, ustawiając poprzestawiane przedmioty na swoje miejsca i likwidując śmierdzącą, żółtawobrunatna maź, oblepiającą bok lóżka, pościel i dywan.
-Niech to jasny szlag! – zaklęła, kiedy usłyszała pukanie do drzwi. Owinęła się prześcieradłem i poszła otworzyć, odruchowo zabrała ze sobą różdżkę. – Kto tam? – zapytała ostro, celując w drzwi.
-Tom. Obsługa. Śniadanie. – oznajmił przybyły skrzeczącym głosem. Nie chciała, by oglądano ją w tym stanie.
-Zostaw pod drzwiami. – odparła po chwili namysłu, a kiedy usłyszała chrobot i kroki, otworzyła pospiesznie pokój, wciągając do środka tacę, ale zauważyła coś jeszcze, klatkę z jej kotem, Krzywołapem. Niewiele myśląc, wypuściła zwierzę, by chodziło swobodnie po pokoju i sięgnęła po talerz. Zapach jajecznicy spowodował kolejną falę mdłości, ale zmusiła się do przełknięcia kilku kęsów. Trzymając filiżankę z kawą, opadła na fotel, zatapiając się w miękkich poduszkach. Nie dane jej było zapomnieć o wydarzeniach poprzedniego dnia. Wigilia, oświadczyny, pierdolona wojenna retrospekcja, na powrót stanęły jej przed oczami. –Czy to się kiedyś kurwa skończy? – odezwała się, uparcie wpatrując się w odłażącą od ściany tapetę. –Na czym to wczoraj skończyliśmy? Ah tak, wesele Billa... – mamrotała do siebie, popijając gorzki napój. Mimowolnie powędrowała myślami do kolejnych, chronologicznie ułożonych w jej głowie wspomnień.

Niemal poczuła zimno rozchodzące się na Grimauld Place. Nie śmieli zapalić w kominku, żeby nie ściągać niepotrzebnej uwagi. Ona, Harry i Ron czekali na Stworka, któremu zlecili odszukanie Mundungusa Flechtera. Minuty mijały, a im wydawało się, że to godziny. Nagle w kuchni z głośnym trzaskiem pojawiły się dwa skrzaty, ciągnące, pchające i targające zaskoczonego, przestraszonego czarodzieja.
-Zgredek? – zdziwiła się.
-Zgredek zobaczył Stworka, Zgredek chciał pomóc Harry’emu Potterowi. – zaskrzeczał skrzat.
-Świetnie się spisaliście. – skwitował Harry biorąc niskiego, łysego czarodzieja za poły marynarki – A teraz gadaj Dung! Wziąłeś stąd taki medalion? – zamachał mu przed oczami. Mężczyzna plątał się w zeznaniach jakieś pół godziny, w końcu sfrustrowana brakiem informacji, nie wytrzymała.
-Aquamenti. – mruknęła, kierując strumień zimnej wody wprost na twarz mężczyzny, cofnęła zaklęcie, dopiero, gdy zachłysnął się wodą i wpadł w niekontrolowany kaszel. Chłopcy popatrzyli na nią z niedowierzaniem, ale nie przejęła się tym. – Powiesz teraz wszystko Mundungusie, albo osobiście to z ciebie wycisnę, nie mam zamiaru marnować mojego zapasu Veritaserum na ciebie, to jak będziesz mówił, czy mam kontynuować? – zapytała celując w niego różdżką
-Ale, ale Hermiono. – głos mężczyzny przypominał bardziej zduszony szloch – Przecież wy jesteście ci dobrzy, wy nie krzywdzicie ludzi.
-Jeżeli to ma posłużyć większemu dobru, to nie zawaham się Dung. – wysyczała groźnie, w duchu dziwiąc się, że wykrzesała z siebie taki głos – Więc jak? Powiesz wszystko, czy mam użyć środków przymusu? – dodała, modląc się w duchu, by w końcu pękł.
-Ja... ja nie mogę, ona mnie znajdzie i ... – mówił coraz bardziej niespójnie.
-Tarantalegra. – rzuciła klątwę niemal od niechcenia, wprawiając mężczyznę w niekontrolowane pląsy. – Radzę powiedzieć prawdę, zanim się rozkręcę. – ostrzegła kolejny raz, a kiedy nic nie powiedział, cofnęła zaklęcie i obłożyła go lekkim zaklęciem tnącym, kiedy krew zaczęła spływać po jego klatce piersiowej, zaczął mówić.
-Błagam, cofnij to, cofnij, powiem wszystko, tylko przestań... – zaczerpnął oddechu, kiedy zasklepiła rany na jego ciele. – Wzięła go babka z ministerstwa, taka różowa landryna, o ta. – sięgnął po gazetę i wskazał na zdjęcie na pierwszej stronie, na którym dumnie prezentowała się Dolores Umbridge.
-Tylko nie ta flądra. – jęknął Ron
-Musimy jakoś ją podejść. – zagadnął Harry, a w niej aż się zagotowało, byli nieostrożni jak dzieci, nie mogli być pewni co do intencji Mundungusa, a oni właśnie zdradzali zamiar dobrania się do Umbridge i odebrania jej medalionu. Prychnęła gniewnie.
-Obliviate. – rzuciła na pojmanego zaklęcie modyfikujące pamięć i poleciła Zgredkowi, żeby aportował go w jakieś miejsce, gdzie nikomu nie zagrozi. Kiedy skrzat zniknął, ostro zwróciła się do chłopaków – Co wy sobie myślicie? Pewnie jeszcze byście go wypuścili, żeby pobiegł ostrzec tą różowa wredną babę?
-Hermiona, co to w ogóle było? Większe dobro? – Harry wyrzucał z  siebie pytania – Przecież ty go praktycznie torturowałaś, my tak nie postępujemy!
-Dorośnij Harry, ludzie codziennie giną i cierpią przez Riddla, wierz mi, jeśli potraktowanie Flechtera kilkoma zaklęciami może doprowadzić do szybszego zakończenia wojny, to nie zawaham się zrobić tego jeszcze raz. – odparowała – A teraz wybaczcie, ale mam dość tych gorzkich żali, weźmy się lepiej za planowanie, jak się dobrać do Umbridge. – skwitowała i zasiadła za stołem, oczyszczając zaklęciem plamy z krwi, które pozostawiła za sobą obecność Mundungusa.
-Miona! – zakrzyknął Ron, który najwyraźniej dopiero teraz się otrząsnął – Jak mogłaś? Zakon tak nie działa! My tak nie działamy! Nigdy więcej, obiecaj mi. – chwycił ją za ramiona, ale ona się otrząsnęła. Wzięła głęboki oddech, starając się uspokoić, ale i tak poniosło ją bardziej niż by sobie tego życzyła.
-Co ty wiesz o tym jak działa Zakon?! – krzyknęła odpychając od siebie rudzielca – Gówno wiecie, nic nie wiecie. – ton jej głosu przechodził do tłumionego pisku. – Dumbledore kazał mi się uczyć tych wszystkich zaklęć, żeby chronić Harry’ego i nie zawaham się ich używać, jeśli taka będzie konieczność, nie zawaham się nawet tych najgorszych. – opadła na krzesło i opuściła ramiona w geście zrezygnowania.

Nie chciała przypominać sobie wielogodzinnych dyskusji, podczas których przekonywała chłopaków, że nie mogą wejść do Ministerstwa jako oni. Pomysł na wykorzystanie eliksiru wielosokowego w końcu wydał im się satysfakcjonujący, więc przyjęli go.

Dzień, który wybrali na „wycieczkę” do Ministerstwa był wyjątkowo pochmurny, tym łatwiej przyszło im obezwładnić i pobrać włosy od odpowiednich ludzi. Hermiona nawet teraz odczuwała tamten stres. Filiżanka wypadła jej z drżących dłoni, ale nie zwróciła na to uwagi. Znowu szła ministerialnym korytarzem, drżąc o chłopców, gdy musieli się rozdzielić. Umbridge jak się okazało prowadziła rozprawy sądowe. Jakimś cudem udało im się spotkać pod salą rozpraw. Dała chłopakom znać, żeby się nie rozchodzili. Wszystko szło po jej myśli, dopóki eliksir nie przestał działać. Nagle w ławie zamiast Mafaldy Hopkirk pojawiła się Hermiona Granger. Zrozpaczona, musiała działać.
-Immobilus maxima! – krzyknęła unieruchamiając wszystkich i po raz kolejny w duchu dziękując Dumbledore’owi za dostęp do Działu Ksiąg Zakazanych. Szybko zerwała naszyjnik z szyi byłej profesorki i wybiegła na korytarz, mając nadzieję, że nikt przedwcześnie nie wyrwie się spod władzy zaklęcia. – Za mną! – zawołała na przyjaciół i pociągnęła ich za sobą. Ron wymiękł, z przerażoną twarzą, przedzierał się przez pracowników, nie wyjął nawet różdżki. Biegli schodami, nie mogąc sobie pozwolić na skorzystanie z windy, w obawie, że wrogowie będą już na nich czekać. – Kurwa! Szybciej! – popędzała ich co rusz. Nagle przed ich oczami pojawiły się postacie w czarnych pelerynach z maskami. Śmierciożercy.
-Tym razem zabiję tą jebaną szlamę! – syknął jeden z nich. Nawet nie musiała się zastanawiać który to. McNair... znowu. – Granger, Granger, mama i tata kazali przekazać ci pozdrowienia – odezwał się kpiąco – zanim zdechli – dodał z głośnym warknięciem. Krew się w niej wzburzyła, miała wrażenie, ze widzi wszystko jak przez czerwoną mgiełkę. Chciała zabijać.
-Avada Kedavra! – posłała w ich kierunku zielony promień.
-Waleczna dziwka! – krzyknął drugi.
-Odwrót chłopaki – syknęła i wepchnęła ich za pierwsze lepsze drzwi. Znowu uciekali, budząc coraz większe zainteresowanie. Ścigali ich jak zwierzynę, a ona czuła jak jej serce znowu przyspiesza, znowu bezwiednie sięgnęła po różdżkę.
-Głupia dziewucho! – ktoś syknął do jej ucha, wciągając ją do pustego pokoju. Śmierciożerca. Była zbyt przerażona, aby się odezwać. – Drętwota! – rzucił szybko na Harry’ego, który już wyciągał różdżkę, po chwili oszołomił Rona. – Posłuchaj mnie, zostały wam minuty. Macie stąd uciekać. Potter ma żyć za wszelką cenę, nawet za cenę życia twojego, czy rudego półgłówka. Biegnijcie korytarzem w prawo i schodami w dół do hollu głównego, stamtąd kominkiem na Pokątna i od razu aportacja gdzieś, gdzie nikt was nie znajdzie. Tu masz dyptam – wcisnął jej do ręki fiolkę – w razie gdyby złoty idiota się rozszczepił. – „Złoty idiota”, to określenie zahuczało jej w głowie, wiedziała kto tak mówił o Harrym.
-Panie M – przycisnął dłoń do jej ust, uniemożliwiając jej mówienie.
-Kurwa, żadnych nazwisk, jestem wrogiem twojego wroga, kropka, jeśli wiesz coś ponad to, zachowaj to dla siebie i pod żadnym pozorem nic nie mów! Teraz ich odczaruję i pobiegniecie, jakby was gonił sam ... nieważne – machnął ręką. – Teraz Granger! – krzyknął i zdjął czar z chłopaków. Wykonała polecenie instynktownie, przypominając sobie słowa Dumbledore’a o sojusznikach, których nie widać na  co dzień. Pociągnęła Harry’ego za sobą. To on był najważniejszy, Ron musiał sobie poradzić, nadążyć za nimi. Promienie migały zewsząd, zielone Avady, czerwone Drętwoty i Sectumsempry. Unikali ich jak mogli, ona rzucała tylko Avadę. Wpadła w szał, znowu czuła jak agresja w niej tańczy, płonie w jej żyłach, trafiła kilku, napawając się stratami wśród sił wroga. I teraz poddała się temu uczuciu, mechanicznie uniosła rękę, szepcząc znajome słowa. Ze wspomnienia ocknęła się dopiero w chwili, w której wskoczyli do kominka, by bezpiecznie zniknąć. Otworzyła oczy i złapała się za głowę.
-Co ja zrobiłam! – zaszlochała – Co ja zrobiłam, Krzywołapku, wstań, tak bardzo cię przepraszam, tak bardzo, błagam ... Merlinie, błagam, ja ... nie  ... nie mogłam tego zrobić ... nie ... nie ... nie... – ściskała martwego kota, ale słowa padły, a w jej dłoni jednak tkwiła różdżka.

12 komentarzy:

  1. Czy to ta sama Hermiona, która na każdym jednym blogu jest potulną, grzeczną, romantyczną dziewczyną? Wierzyć się nie chce! Zadziwiłaś mnie, będę czytać, tylko informuj o notkach. Ostatnio przeglądam tyle blogów, że nie chcę o tym zapomnieć. + Oczywiście wątki dla dorosłych, to mi się podoba. ;> Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. chcę więcej. świetne

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem pod wielkim wrażeniem opisu ucieczki. Bardzo zgrabnie to wszystko ujęłaś, dzięki czemu czyta się świetnie.
    Podoba mi się twoja Hermiona. W końcu nie siedzi z nosem w książkach, tylko wykorzystuje swoją wiedzę w praktyce
    http://nocturne.blog.pl/

    OdpowiedzUsuń
  4. Czasami po takiej nocy jaką miała Hermi przydałaby się taka różdżka, parę zaklęć i wszystko czyste ehh.
    O w pytkę madsa ta walka w Ministwerstwie, mistrzowskie!
    Szkoda Krzywołapa i żal mi strasznie Hermiony ta śmierć rodziców, niestety widać jak bardzo ją to wszystko przytłacza . Pisz Pisz ! Bo już nie mogę się doczekać następnego !
    Pozdrawiam SA!:*

    OdpowiedzUsuń
  5. No nieźle...
    Widzę, że Hermiona totalnie traci nad sobą kontrolę, to bardzo zaskakujące i.. nowe :D
    Nadal nie mogę się doczekać jakichś, że tak powiem, teraźniejszych akcji Miony z Luckiem, ale wiem, że w końcu się doczekam.
    Cmok w krok! :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Uuu, grubo, Hermiona zabiła swojego kotka. Oby nie miała większych problemów przez takie napady. Czekam na więcej akcji.

    Ogólnie świetnie, ale nie mogę doczekać się spotkania z Lucjuszem *.*.

    Pozdro od
    ~*lu*

    OdpowiedzUsuń
  7. Matka, szalejesz.
    W końcu chwila oddechu, więc jestem i pytam, co tu się wyrabia, do kurwy nędzy? Zabiłaś Krzywołapa? Nie masz serca?
    A nie, nie masz.
    Uwielbiam tą paranoiczną wręcz Hermionę, tracącą rozum, popadającą w coraz większy obłęd. Niema widzę żądzę mordu w jej oczach.
    No i jak chyba każdy, czekam na jakieś akcje z Luckiem.
    Lofki wielkie jak sam Ogar <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Namów Katie do kontynuacji błagam !!!! Na kolanach . Błagam . Uzależniłam sie przeczytałam te 5 rozdziałów juz chyba 10 razy

      Usuń
  8. W końcu rozdział!
    Podoba mi się "twoja" Hermiona. Jestem bardzo ciekawa co z tego wszystkiego wyjdzie.
    Niecierpliwa, Lili życzy weny.
    Pozdrawiam;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Jeśli mozesz to informuj mnie na moim blogu http://wizards-stroies-miniatures-hogwards.blogspot.com/?m=1 czekam aż pojawi sie Lucjusz 💚

    OdpowiedzUsuń
  10. Hej kiedy następny rozdział?? ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Boskie . . . Pierwsze opowiadanie w którym Hermiona nie jest pokazana jako grzeczna, ułożona dziewczynka, spełniająca każde polecenie bez zbędnych pytań. Czy mi się wydawało czy w jej oczach mogę dostrzec cień szaleństwa? Już się nie mogę doczekać momentu w którym pojawi się wspaniały Lucek :D
    Serdecznie pozdrawiam i dużo weny życzę Senri97

    OdpowiedzUsuń